Tłumaczem byłam i trochę przytyłam

Tłumaczem byłam i trochę przytyłam

Dzieliłam się już z Wami faktem, że prowadzenie strony internetowej to jedno z moich wielu zajęć. Poza redakcją, zajmuję się również tłumaczeniami. W ostatnim czasie poświęcam im na tyle dużo czasu, aby doświadczyć negatywnych skutków tego przedsięwzięcia jakim jest np. kwadratowy tyłek.

Mam wrażenie, że moje cztery litery dopasowują się do powierzchni krzesła i dbają tym samym o to aby siedziało mi się nader wygodnie. Tylko, że po tych 6-8 godzinach pracy przed monitorem niechętnie wracają do poprzedniego stanu.

Tłumaczem być

Praca tłumacza to czasami bardzo niewdzięczne zadanie. Zmusza do poznawania dziedzin o których nie ma się bladego pojęcia, a które jednak posiąść trzeba, żeby tłumaczenie było profesjonalne i wiarygodne. O tłumaczeniu za pomocą translatora pisałam tutaj.

Wgłębiałam się już w sposoby kładzenia płytek, budowania wiat i zadaszeń, w SEO optymalizację, w inwestycje o wysokim stopniu ryzyka utraty kapitału, w dofinansowania z budżetu europejskiego obszaru gospodarczego i wiele innych.

Praca nad tekstem czasami tak bardzo mnie pochłania, że nie zauważam, ani kiedy zrobiło się nagle popołudnie, ani kiedy zdążyłam zjeść paczkę żelek leżących przede mną.

Tłumacz też człowiek, zjeść coś musi – myślę sobie szykując kolejną porcję słodyczy. Na ekstrawagancje typu obiad dwudaniowy, pozwolić sobie nie mogę, jeżeli nie chcę stracić cennej godziny. Co więc robię kiedy energii nagle brak, a tekstu w bród? Sięgam po słodycze i kawę.

Efekt gwarantowany

Po kliku tygodniach takiego systemu pracy, szok w przymierzalni gwarantowany. Parę kilo więcej  na żebrach i zmiana dotychczasowego rozmiaru odzieży na większy i to w środku lata. Praca tłumacza może i służy portfelowi, ale na pewno nie portkom.

Poziom mojego niezadowolenia zmusza mnie do głębszych przemyśleń nad przyszłością mojej zawodowej kariery. Owszem mogę przerzucić się na parę tygodni na wyprowadzanie psów, mogę zostać zmotywowanym dog-Walkerem, tylko że będzie to rozwiązanie tymczasowe i zapewne nie do końca satysfakcjonujące. A ja muszę kochać to co robię, aby robić to dobrze.

Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się za mozolne spalanie nadprodukowanej tkanki tłuszczowej i zainteresowanie się zdrowymi przekąskami w pracy. Gdyby komputer mógł być napędzany siłą mięśni zainstalowałabym sobie rowerek pod biurkiem, zamiast tego wsiadam na rower i jadę po seler naciowy, myśląc sobie bez przekonania- dobre bo zdrowe.